Macierewicz został zapytany o broń elektromagnetyczną. Zdarza się. Zajmuję się tymi sprawami zawodowo i kilka razy byłem świadkiem podobnych pytań na różnych otwartych spotkaniach poświęconych oddziaływaniu pól elektromagnetycznych na ludzi. Ludzie się boją - stacji bazowych, linii energetycznych, masztów nadawczych, a teraz także i broni EM, o której piszą, często w alarmistycznym tonie różni "dziennikarze".
Co odpowiedział Macierewicz? Spławił panią gładko i umiejętnie mówiąc, że badają zgłoszenia, których najwięcej jest w okolicach Legnicy i w Zachodniopomorskim. Zwróćcie Państwo uwagę - nie powiedział, że miały tam miejsce jakieś zdarzenia, a jedynie, że tam pojawia się najwięcej takich skarg.
Macierewicz zachował się rozsądnie i nie powiedział niczego, co z jednej strony mogłoby sprowokować dalszą dyskusję, a z drugiej - byłoby świadectwem, że on wierzy w lęki skarżących ludzi. "Trzeba to sprawdzić, gdzie są ludzie, którzy się na to skarżą." - tyle powiedział.
Co zrozumiał Stary i jemu podobni idioci? Nic. Przecież oni nie mają pojęcia o tym, czym naprawdę jest broń EM i jak ona działa. Ważne jest tylko, żeby dokopać Macierewiczowi, bo on przecież na pewno wierzy w tę broń, jak Lepper w talibów w Klewkach...
Tutaj można obejrzeć reakcję z komentarzem p. Sobieniowskiego (przykład "rzetelnego i fachowego" dziennikarstwa).
